Gala KSW 97, która sobotniego wieczoru po raz pierwszy w historii polskiej organizacji odbyła się w Tarnowie, przeszła już do historii. Czy nieco słabiej obsadzona karta walk odwdzięczyła się sportowymi emocjami?
To było całkiem udane wydarzenie. Nie obyło się bez kontrowersji, efektownych nokautów czy sporej ilości zaskoczeń. Były momenty słabsze, były też i lepsze – nie była to więc może najlepsza gala KSW w tym roku, ale na pewno również nie najgorsza. Ja bawiłem się przy niej naprawdę dobrze i całościowo wystawiam solidne 7/10.
W tym artykule chciałbym przedstawić Wam moje wnioski, które wyciągnąłem z każdej z poszczególnych walk. Oczywiście moja personalna opinia nie musi być zgodna z Waszą, postaram się jednak obiektywnie i logicznie stwierdzić 9 wniosków po gali KSW 97.
1. Krystian Blezień jest gwarantem krwawej jatki w klatce – to było naprawdę przyjemne otwarcie gali, ale mogliśmy się tego spodziewać, bo Krystian zdążył już nas przyzwyczaić do wyniszczających bitew. Jasne – najpewniej nie jest to materiał na przyszłego mistrza, a sam Dębiczanin do ścisłej czołówki być może nigdy się nie dostanie, ale ja jego charakter i styl walki kupuję i cieszę się, że zasilił szeregi KSW. Warto odnotować również niezły występ Alvina Lowenskiego, bo Francuz postawił naprawdę ciężkie warunki.
2. Wszelkie oczekiwania wobec Konrada Rusińskiego zmalały niemal do zera – musicie przyznać, że po jego debiucie w KSW, kiedy to z wręcz dziecinną łatwością rozprawił się z dużo bardziej doświadczonym Krystianem Bielskim, wielu kibicom – w tym mnie – wydawało się, że do gry o wysoką stawkę dołączył właśnie kolejny młody, świetny zawodnik. Przyszłość okazała się być jednak zgoła odmienna, bo najpierw to Muslim Tulshaev postawił znak zapytania nad rzeczywistymi umiejętnościami Konrada, a w sobotę debiutujący w KSW Michał Guzik tylko potwierdził, że oczekiwania względem Rusińskiego były zdecydowanie większe. Nie pierwszy i nie drugi raz, 26-latek miał ogromne problemy kondycyjne po zaledwie pierwszej rundzie pojedynku – a pamiętajmy, że nie wszystkich przeciwników da się skończyć w pierwszych pięciu minutach. Cardio to priorytetowy aspekt, nad którym powinien popracować Rusiński.
3. Prawdziwe oblicze Klebera Silvy – Brazylijczyk w czubie kategorii półciężkiej znalazł się zupełnie przypadkowo – miejsce w czołówce rankingu dały mu bowiem zwycięstwa nad Łukaszem Sudolskim, którego postawa w KSW jak dotąd delikatnie mówiąc rozczarowuje oraz wchodzącym na bardzo późne zastępstwo Rafałem Kijańczukiem – to wystarczyło, aby Kleber znalazł się w topowej “czwórce” i wziął udział w turnieju, w którym wszystkie jego słabości już w pierwszej walce obnażył Damian Piwowarczyk. Myślę, że wszyscy przeceniliśmy realne umiejętności “Orgulho”, który okazał się być po prostu.. przeciętnym zawodnikiem. Sergiusz Zając natomiast, po minucie i trzydziestu sześciu sekundach spędzonych w klatce KSW, melduje się w ścisłej czołówce dywizji półciężkiej i śmiało można oczekiwać, że od mistrzowskiego starcia dzięki go zaledwie jeden pojedynek.
4. Albert Odzimkowski był, jest i będzie – nadal daleko mi do tego, żeby oczekiwać od Alberta prawdziwego renesansu i nie twierdzę, że zdoła jeszcze nawiązać do swoich najlepszych lat – ale przyznać trzeba jedno: z każdą kolejną walką wygląda to co raz lepiej. Jasne – ostatni przeciwnicy Alberta nie byli może mistrzami w swoim fachu, ale trzeba pamiętać, że i z takimi zdarzało się mu przegrywać. O ile w poprzednim starciu z Jorge Bueno – mimo zwycięstwa – można było dopatrzeć się paru błędów i niepokojących sygnałów, tak w sobotni wieczór w Tarnowie wyglądało to w końcu tak, jak powinno. Spokojny, pewny siebie i swoich umiejętności i przede wszystkim – zwycięski Albert Odzimkowski, to coś, co zawsze cieszy, bo tego pozytywnego Dzika z Radomia po prostu nie da się nie lubić.
5. Fantastyczny nokaut Wiktorii Czyżewskiej przyćmił wszelkie niedoskonałości – pewnie wystawiam się w tym momencie na publiczny lincz, ale raz kozie śmierć! Oczywiście kwestia tego, że był to fenomenalny nokaut, jeden z najlepszych jakie było mi dane widzieć w historii kobiecego MMA jest absolutnie niepodważalna. To był high kick z gatunku tych, którego nie widzimy zbyt często – zwłaszcza wśród kobiet. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na to, co działo się przed nim – bo tam już tak kolorowo nie było. Od początku walki, to Erianny Castaneda rozdawała karty – była szybsza, była celniejsza i zadawała więcej ciosów. Wiktoria nie mogła znaleźć sposobu na przełamanie Wenezuelki i kto wie, jakby potoczyło się to starcie, gdyby potrwało ono trochę dłużej. Ale jakie to ma do cholery znaczenie, skoro finalnie “Chicatoro” zaserwowała nam tak kapitalne skończenie.
6. Muslim Tulshaev postraszył czołówkę kategorii półśredniej – cóż to był za występ! Niemal bezbłędny w wykonaniu Tulshaeva, który absolutnie zdominował zawsze mocnego i twardego Marcina Krakowiaka. Przed galą większość kibiców spekulowało, że to zestawienie może być kandydatem do najlepszej walki wieczoru – owszem, zła ona nie była, z tym, że chyba wszyscy spodziewaliśmy się bardziej wyrównanego starcia. Muslim jeńców nie bierze – wszedł jak po swoje i bez większych problemów uporał się z dotychczasowym numerem 5 w rankingu i wysłał bardzo głośny sygnał ostrzegawczy dla wszystkich z dywizji do 77 kilogramów. Tym występem zaimponował chyba każdemu – począwszy od kibiców, poprzez ekspertów aż po samego mistrza – Adriana Bartosińskiego. Mamy nowego gracza w tej kategorii z aspiracjami o największe cele, bo Tulshaev jest mocny. Bardzo mocny.
7. Igor Michaliszyn przybliża do walki o pas.. Andrzeja Grzebyka – bo umówmy się – takim występem, z tak beznadziejnym rywalem, na mistrzowskie starcie absolutnie nie zasłużył i każda inne zdanie na ten temat jest wręcz abstrakcyjne. Ja rozumiem – walka wzięta na tydzień przed, wylot do Stanów Zjednoczonych zaplanowany na 2 dni po walce, chęć uniknięcia kontuzji za wszelką cenę – ale na litość boską, Oton Jasse od początku tylko patrzył na zegarek żeby jak najszybciej wziąć wypłatę i opuścić klatkę, a Igor i tak nie zrobił totalnie nic, aby mu w tym pomóc. Można mówić o niemalże “bezbłędnym” występie, jak sam stwierdził menadżer Igora – Artur Ostaszewski, ale z drugiej strony – ciężko popełnić jakieś błędy podczas gdy ani jedna ani druga strona unikają walki za wszelką cenę. Mam wrażenie, że równie dobrze Michaliszyn mógłby sobie w przeciągu tych 15 minut spędzonych w klatce zrobić pranie, ugotować obiad czy wydziergać sweterek – a Brazylijczyk i tak nie próbowałby wygrać. Słaby występ który powinien oddalić Igora od walki o pas – i nie tylko Andrzej Grzebyk powinien mieć pierwszeństwo, ale kto wie, czy nie również wymieniony wyżej Muslim Tulshaev..
8. Wikłacz vs. Azevedo – czeka nas parterowa uczta! – postawmy sprawę jasno: gdyby ostatecznie doszło do planowanej wcześniej walki Oleksii Polishchuka z Miljanem Zdravkoviciem, to niezależnie od tego, który z nich okazał by się zwycięzcą, w potyczce z Jakubem Wikłaczem prawdopodobnie obydwaj skazani byliby na pożarcie. Sytuacja zmieniła się jednak dość mocno za sprawą Brazylijczyka, który zaliczył absolutnie fantastyczny debiut i który – moim zdaniem – w mistrzowskim starciu będzie miał znacznie większe szanse, niż ktokolwiek z wymienionej wyżej dwójki Polishchuk – Zdravković. “Macaco” bardzo dobrze wyglądał w stójce i jeszcze lepiej w płaszczyźnie parterowej, a co za tym idzie – niełatwe wyzwanie czeka Kubę Wikłacza którego już wręcz nie mogę się doczekać – to będzie prawdziwy kunszt sztuki parterowej w wykonaniu dwóch wybitnych wirtuozów tej płaszczyzny.
9. Ostatni będą pierwszymi, czyli ogromny awans Matheusa Scheffela – tutaj ponownie mam w przypadku Klebera Silvy mam wrażenie, że nieco źle oceniliśmy prawdziwe umiejętności Scheffela przez pryzmat jednego pojedynku – nie od dziś wiadomo, że przegrać z Darko Stosiciem to żadna ujma, a mimo to, Scheffel był gremialnie skreślany przez większość kibicowskiego społeczeństwa. Chyba zapomnieliśmy trochę, że Szymon Bajor to typ zawodnika, który dość często w roli murowanego faworyta, finalnie po prostu zawodzi. Tak było i w tym przypadku, chociaż waleczności Polakowi z całą pewnością nie można odmówić – było to starcie równe, mocne i toczone w naprawdę przyjemnym, dynamicznym tempie jak na kategorię ciężką. Bajor walkę, w której miał jedynie dopisać kolejny zielony kwadracik do swojego rekordu i skupić się na kolejnych, poważniejszych wyzwaniach, przepłacił zapewne sporym spadkiem w rankingu i wszelkie aspiracje o rewanżowym boju z Philem de Friesem musi zostawić na później – Scheffel natomiast, dość oczekiwanie – wskakuje na podium w rankingu królewskiej dywizji i jakkolwiek to brzmi – staje się jednym z kandydatów do walki o miano kolejnego pretendenta.