Wniosków po zakończonej gali KSW 71 można z całą pewnością wyciągnąć wiele, ale do głowy przychodzi przede wszystkim jeden – Toruń był spragniony MMA. Kibice pokazali się z jak najlepszej strony, a federacja wynagrodziła im to bardzo udaną galą, po której optymistycznie możemy patrzeć w przyszłość. Teraz czas na Kielce, do których KSW zawita już 23 lipca. A co z bohaterami ostatniego wydarzenia? Zapraszam do zapoznania się z moimi osobistymi propozycjami.
1. Marc Doussis (8-1) i Przemysław Dzwoniarek (3-2)
Jako pierwsi do toruńskiego oktagonu weszli „półciężcy” i o ile Niemca – mimo, że nie miał okazji pokazać prawie nic – mogliśmy oglądać już w okrągłej klatce KSW, tak dla Dzwoniarka był to debiut w polskiej organizacji. Co prawda miał on zawalczyć z Wojciechem Januszem na KSW w Szczecinie, ale z powodu kontuzji do tego starcia finalnie nie doszło i będąc szczerym – chyba nie ma czego żałować. O ile karta walk KSW 71 była bardzo mocna, tak tej walki mogłoby po prostu.. nie być. Nie bez przyczyny na organizację wylała się fala krytyki tuż po oficjalnym ogłoszeniu tego starcia, nawet jeśli – ku mojemu zaskoczeniu – był to ciekawszy pojedynek niż się spodziewałem, to śmiem wątpić że ktokolwiek zapamięta je na dłużej. Doussis wygrywający przez duszenie? Chyba w tamtym momencie każdy, kto obstawiał sposób zakończenia tej walki, stracił swoje pieniądze, a sposób w jaki Dzwoniarek dał się w tę gilotynę wciągnąć, pokazał braki, jakie namysłowianin posiada, co też umiejętnie wykorzystał Doussis, który po wyrównaniu swojego rekordu w KSW, mógłby się teraz zmierzyć z Adamem Tomasikiem (6-1). Mam natomiast wątpliwości, czy Przemek Dzwoniarek to już poziom KSW czy jeszcze za wcześnie, ale skoro kontrakt opiewa na więcej walk, to takie starcie o być albo nie być z Marcinem Trzcińskim (1-2) wydaje się być najbardziej realne.
2. Donovan Desmae (16-7) i Artur Sowiński (22-14)
Desmae wyrasta na jedną z jaśniejszych postaci w KSW i nie wiem jak Wy – ale ja to kupuję. Charakter, który albo się lubi, albo nienawidzi, do tego wygląd typowego „bad boya”, oraz oczywiście efektowny styl walki. A do tego wszystkiego ksywka „Vegas”, która pasuje do niego wręcz idealnie. Bardzo dobra pierwsza runda Kornika, który miał już Belga „na widelcu”, ale to, że Donovan przetrwał te krytyczne momenty, jest tylko kolejnym dowodem na jego zacięty charakter. W ciągu minutowej przerwy potrafił wyciągnąć wnioski i zmienić całkowicie gameplan, a finalnie także i rezultat całej walki, bo Kornik w stójce wyraźnie dominował i najpewniej tak by to wyglądało do samego końca, gdyby nie spryt Vegasa i przeniesienie starcia do parteru, gdzie ostatecznie poddał byłego mistrza duszeniem zza pleców. Ja osobiście z niecierpliwością czekam na więcej i rewanż z Romanem Szymańskim (16-6) brałbym w ciemno. A jeśli to jeszcze nie czas, to zestawienie z Gracjanem Szadzińskim (9-4) również brzmi ciekawie, prawda? Jeżeli chodzi o Artura, to mam tutaj pewien dylemat, bo o ile naprawdę uwielbiam tego gościa, a on w każdej walce nadal zaskakuje i pokazuje się ze świetnej strony, to trzeba jednak wziąć pod uwagę wiek i duże zmiany w życiu prywatnym i sam Kornik musi zastanowić się, czy chce w dalszym ciągu – jakby nie było – ryzykować zdrowiem, czy powoli odchodzić na zasłużoną emeryturę. Wiem, że to abstrakcyjny pomysł, ale z drugiej strony.. raczej nie jest niemożliwy, a nierozstrzygnięta walka z 2012 roku z Artemem Lobovem (14-15-1) na pewno obydwóm chodzi po głowie.. hmm??
3. Michal Martinek (10-3) i Filip Stawowy (9-3)
W pełni obiektywnie.. jeśli rzeczywiście Filip Stawowy był uznawany za jednego z największych prospektów polskiej wagi ciężkiej, to przyszłość tej kategorii wygląda bardzo marnie. Zdania kibiców przed tym debiutem były podzielone, wiele osób szydziło z postura Filipa, drudzy zaś bronili zaciekle jego umiejętności. Ja chyba jestem gdzieś pośrodku, bo zgadzam się – Stawowy w klatce wygląda dużo, dużo lepiej, niż można by to było stwierdzić na pierwszy rzut oka, ale z drugiej strony, nie uważam że był to pokaz umiejętności godny aspiracji do UFC czy nawet mistrzostwa KSW. Twarda głowa i dobre poruszanie się w oktagonie to najwidoczniej trochę za mało, co dobitnie udowodnił Martinek, przejeżdżając się jak czołg po.. „Czołgu”. Może to zły dzień, może presja debiutanta, na pewno jednak z Filipem się nie żegnamy i kolejną potyczkę mógłby stoczyć z Karolem Żołowskim (4-0), o ile federacja zdecydowała by się podpisać z nim kontrakt. Czech po zwycięstwie na pewno nie będzie musiał długo czekać na następnego rywala, bo tak naprawdę to można by go było zestawić praktycznie z każdym aktualnym zawodnikiem wagi ciężkiej. Może Michał Kita (21-14-1) lub pojawiający się ostatnio na galach Karol Bedorf (15-5), o ile weźmie sobie urlop od budowy basenów.
4. Jakub Wikłacz (13-3) i Bruno dos Santos (10-4)
Kontuzja Wikłacza wykluczyła go z wymarzonej walki o pas mistrzowski, do której miało dojść już podczas KSW 69 w Warszawie, ale wygląda na to, że wcale się tym nie przejął. W zamian starcia o tytuł, dostał mocny sprawdzian w postaci Bruno Santosa i jeszcze mocniej podkreślił swoją pozycję i niebanalne umiejętności, wygrywając pewnie z byłym pretendentem. Nie trzeba być znawcą MMA, żeby zauważyć wielki progres Kuby, który cały czas rośnie z każdą kolejną walką. W kategorii koguciej odprawił z kwitkiem niemalże całą resztę stawki i do mistrzowskiego starcia z Sebastianem Przybyszem (10-2) po prostu musi dojść, bo Wikłacz najzwyczajniej w świecie sobie na to zapracował. Z kolei Bruno dos Santos jest po drugiej porażce z rzędu, ale umiejętności z pewnością mu nie brakuje, tudzież zestawienie Brazylijczyka z takim Patrykiem Surdynem (6-2) byłoby albo okazją na powrót do zwyciężania, albo ostatecznym biletem w jedną stronę poza granice organizacji KSW.
5. Roman Szymański (16-6) i Valeriu Mircea (26-8)
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie Roman jest zawodnikiem nadal jeszcze trochę za słabym na wielkie, mistrzowskie starcia, ale z kolei również za mocnym na walki z debiutantami tudzież mniej znanymi zawodnikami, ale jak sam twierdzi – nie osiągnął jeszcze swojego szczytu i cały czas się rozwija i ja osobiście mu wierzę. Uwielbiam oglądać jego popisy w klatce i jeśli będzie dalej uparcie dążył do celu, to w końcu go osiągnie. W tym pojedynku, bardziej zdziwiła mnie postawa Mołdawianina, niż kolejny dobry występ Polaka. Gdy KSW ogłosiło to zestawienie, to do samego końca nie byłem pewny kto zwycięży, ba, może nawet nieco bardziej faworyzowałem Valeriu Mircee – i na całe szczęście się myliłem. Jak na ponad 30 zawodowych starć, w tym w federacjach takich jak BRAVE czy Bellator, to Valeriu pokazał się po prostu słabo. Myślę więc, że nazwisko takie jak Francesco Morrica (9-7-1) czy Armen Stepanyan (7-4) lub jakaś nowa twarz zza granicy, byłaby dobrą odpowiedzią na rzeczywiste umiejętności Mircei. W przypadku Romka, sytuacja robi się o tyle nieciekawa, że bardzo logicznym byłoby zestawienie go z klubowym kolegą, Borysem Mańkowskim (22-10-1), ale obydwaj mogą nie wyrazić zgody na bratobójczy pojedynek, więc jedynym realnym przeciwnikiem zostaje Daniel Torres (14-5) w bezpośrednim boju o miano pretendenta.
Szacunek za pamięć i oddanie hołdu dla Mariusza Linke. Spoczywaj w pokoju, trenerze.
6. Artur Szpilka (1-0) i Serhiy Radchenko (2-2)
Nie oszukujmy się, możemy Artura lubić lub nienawidzić, możemy śledzić MMA od wielu lat, ale akurat tej walki i tego, jaki debiut zaliczy Szpilka, był ciekawy chyba każdy z nas. Jakie można więc wyciągnąć wnioski? Cóż, na pewno komentatorzy nazywając „Szpile” pełnoprawnym zawodnikiem MMA po jednym high kicku to gruba przesada, ale trzeba też przyznać, że na pewno zaliczył lepszy debiut niż Izu Ugonoh, czy nawet Tomasz Sarara. Dobrze wyglądał kondycyjnie, pewnie poruszał się po oktagonie, pokazał się w wielu płaszczyznach i owszem – było trochę błędów, a sam Radchenko nie pokazał zupełnie nic, ale na pewno można po tej walce wyciągnąć więcej plusów niż minusów. Panu Serhieyowi raczej już podziękujemy, a Szpilke trzeba sprawdzić z trochę lepszym przeciwnikiem. Wielu fanów zestawia go z „Pudzianem” (szanujmy się..) lub Izu Ugonohem, ale nie dość, że brzmi to już jak freak fight, to po prostu.. po co? Lepszym wyborem byłby chociażby Filip Bradarić (5-4) lub jakiś nowy zawodnik.
7. Daniel Torres (14-5) i Borys Mańkowski (22-10-1)
Borys był przed tą walką ogromnym faworytem w oczach zarówno fanów jak i bukmacherów, właściwie to niewiele osób stawiało na Torresa – w tym ja – i tak naprawdę to nie wiem dlaczego, bo to przecież były mistrz i bardzo dobry, niewygodny zawodnik. Borys nie był tutaj słabszy, ba, przygotował jedną z najlepszych dyspozycji w ostatnich latach, ale reprezentant Austrii wydaje się nie mieć słabszych dni i poradził sobie praktycznie ze wszystkim, co przygotował na niego Borys. Udowodnił też po raz kolejny, że ma szczękę z materiału niewiadomego pochodzenia i cholernie mocny cios. Teraz najprawdopodobniej czas na Romana Szymańskiego (16-6) i o ile jestem w stu procentach przekonany, że będzie to fenomenalna wojna, tak w ostatecznym rozrachunku to Torresa widzę z ręką podniesioną w górę. Borys był już prawie na szczycie, ale niestety potknął się i spadł nieco w dół, dlatego teraz będzie musiał odkuć się w starciu np. z Francisco Barrio (10-2) lub Konradem Dyrschką (13-2)
8. Erol Zimmerman (83-28-1 K1) i Marcin Różalski (22-9 K1)
Pomińmy dyskusje o odstąpieniu KSW od formuły MMA i zrobienie po raz pierwszy w historii walki kickbokserskiej, bo powiedziane zostało już chyba wszystko i był to po prostu błąd. Błędem moim zdaniem też był powrót Różala do federacji, bo poza kwestią finansową, jaki jeszcze zysk mają z tego obie strony? Różal zrobił rysę na swoim niezłomnym charakterze, wracając za odpowiednią stawkę do organizacji z którą przez ponad 2 lata był skłócony i w mediach padało wiele gorzkich słów. KSW natomiast, zapewne liczyło tutaj na zwycięstwo Marcina i sprzedaniu na jego nazwisku jeszcze z dwóch-trzech gal. Przykro się patrzy na to, jak Różal już przy samym wejściu do klatki, wyglądał jakby zaraz miało mu coś „przeskoczyć” w kręgosłupie. Kasa kasą, ale Różal to zbyt duże nazwisko w polskich sztukach walki, żeby teraz wystawiać go na siłę do walki i patrzeć jak jest rozbijany. Występy na jakichś mniejszych, kickbokserskich galach w Polsce, żeby podpromować trochę tę dyscyplinę w naszym kraju – jak najbardziej, ale Marcinowi w KSW już dziękujemy. Zimmerman może z kolei okazać się całkiem niezłym wzmocnieniem dywizji ciężkiej, a skoro sam mówił że chce stać się pełnoprawnym zawodnikiem MMA i skupić się tylko na tym, to potrzebuje rywala z nieco większym obyciem. Marek Samociuk (4-2)? Czemu nie, sprawdźmy ich obu.
9. Marian Ziółkowski (25-8) i Sebastian Rajewski (12-7)
Ależ by to była sensacja! Czy jest ktoś na świecie, poza ludźmi z otoczenia Sebastiana, kto przewidział, że taki przebieg będzie miało to starcie a zwłaszcza dwie pierwsze rundy? Najprawdopodobniej nie i wydaje się, że Rajewski swoją postawą zaskoczył nawet samego Mariana, który przez chwilę był już w innym wymiarze i obudził się dopiero po dwóch przegranych rundach, w których zaliczył nawet „deski”. Sebastian tak naprawdę nie popełnił błędów, tylko to Marian wzniósł się na wyżyny i przechylił szalę zwycięstwa na swoją korzyść z czym po werdykcie nie zgadzał się sam pretendent. Będąc obiektywnym – walka bliska, momentami zaskakująca, ale jednak wygrana Ziółkowskiego to słuszna decyzja. Niemniej jednak, Raju może czuć się jak największy wygrany tej gali, bo udowodnił wszystkim, że nie jest kolejnym, bezbarwnym zawodnikiem. Teraz najważniejsze zadanie będzie miał jego psycholog sportowy, bo jeśli Sebastian po tej porażce się nie załamie i dalej będzie tak samo nastawiony jak przed nią, to bardzo szybko dostanie kolejną walkę o pas, mierząc się najpierw chociażby z Maciejem Kazieczko (8-2) – o ile obydwaj zgodziliby się na takie zestawienie ze względów klubowych, lub np. Mateuszem Legierskim (7-1). Jest też wyżej wspomniany „Vegas” Donovan Desmae (16-7). Sprawa Mariana Ziółkowskiego jest natomiast wałkowana od dłuższego czasu i raczej na pewno jego następnym przeciwnikiem będzie ktoś z dwójki Salahdine Parnasse (17-1-1) / Daniel Torres (14-5)
Wszystkie zestawienia zawarte powyżej to tylko i wyłącznie moje indywidualne przewidywania i upodobania i w żaden sposób nie są oficjalnie potwierdzonymi walkami.